ZAGUBIONA W GALICYJSKICH LASACH

Bardzo wczesnym porankiem w piątek, bo o 5 rano, byłam już w drodze na stacje kolejową. Rozmarzona szłam przez uśpione miasto i byłam z siebie bardzo dumna, że tak wcześnie rano mam tyle energii, że ledwo zdążyłam na pociąg! Jednak głupi ma zawsze szczęście :) Comboios de Portugal przemycił mnie za granicę, wprost do hiszpańskiej Galicji. Podróż była długa, trzeba było zmieniać pociągi dwa razy, ale o 12 moja mała stópka w końcu dotknęła galicyjskiej ziemi. Pierwszy przystanek to VIGO. Od razu powędrowałam do Parque Monte del Castro. Droga wymagała ode mnie troszkę poświęcanie bo wraz z całym moim bagażem musiałam się wspiąć na samą górę. Dodatkowo poznałam "nową znajomą'- ogromną jaszczurkę, która wygrzewała się na kamieniach i podniosła mi bardzo wysoko puls, ale raczej się tym nie przęjeła ! Wszędzie biegały te jaszczurki, małe lub większe. Pewnie taki urok Vigo... Ale warto było !!!



Pokręciłam się troszkę po starym mieście, dodreptałam do plaży. O właśnie , tutaj w Hiszpanii oplanianie się topless jest bardzo mocno praktykowane i popularne. Nawet na plażach w samym centrum miasta.

W sobotę utknęłam w górskiej Redondeli. Mój hostel był na wzgórzu , do którego prowadziły bajeczne leśne ścieżki lub małe dróżki pomiędzy polami kukurydzy lub winogrona. Całą sobotę uczciwie pracowałam ... nad opalenizną! Playa de Cesantes przed południem była stosunkowo duża, było nawet połączenie z wyspą leżącą obok.Ale po południu trzeba było już wracać przez miasto bo woda pochłaniała jej większą część. Dzięki temu znalazłam maleńką knajpkę, w której jadłam wyjątkowo dobrą sałatke. Ja sama nie połączyłabym tych składników, ale ze Hiszpanie nie są zbyt chętni do porozumiewanie się po angielsku moje danie było dla mnie zagadką. Bardzo smakowitą : łosoś, tuńczyk, małże oraz ośmiornica . Wszystko na jednym talerzu z kuku, cebulą i papryką. Brzmi jak mieszanka wybuchowa, ale to była pyszna sałatka!



W niedziele przybyłam do A Coruna. Zatrzymałam się u Cesara , który mieszkał nad samą plażą Riazor. Cały dzień chodziłam po mieście. Bardzo się zmęczyłam, ale jak zobaczyłam, że jest coś ciekawego w oddali nie mogłam usiedzieć w miejscu. Musiałam iść :)





W poniedziałek razem z Cesarem i Nataną, również solo podróżniczką z Portugalii zapakowaliśmy się w niebieskiego peuguta i odwiedziliśmy Santa Cruz, Arteixo - widziałam tam cudną rodzinkę delfinów !!! Tyle szczęścia! oraz Górę San Pedro, która chowała w dawnych czasach sprzęt militarny, ponieważ Coruna była częstym miejscem ataku Wielkiej Brytanii.


Szalony weekend! Nikt w sumie nie wiedział co się ze mną dzieje i kiedy wrócę, więc jak w poniedziałek po północy wróciłam do mojej "portugalskiej erasmusowej rodzinki" wszyscy przywitali mnie z ogromną radością i chcieli posłuchać opowieści i  zobaczyć zdjęcia. Urocze to było, bo jeszcze dodatkowo zaprosili paru znajomych i chillowali sobie na ogórdku przy gitarze.
Następnego dnia poczuliśmy się jak prawdziwy mieszkańcy tej słonecznej Portugalii. Dzień jak co dzień, więc wyskoczyliśmy na plaże do Figueria da Foz poserfować i po opalać się. Z każdym dniem coraz bardziej zakochuję się w tym wspaniałym miejscu, optymistycznych ludziach, syczącym falach, ciepłym piasku i gorącej, niepowtarzalnej atmosferze :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

HEMATOLOGIA DZIECIĘCA

LIZBONA

Z Harrym Potterem, Ronem i Hermioną. Magiczna Coimbra